Aktualizacje

1.06.2015
Założyłam wattpada. Powoli będę przenosić tam swoje opowiadania:)
http://www.wattpad.com/user/Maczin_


15.08.2015
Dodany post z okazji 3 lat bloga!

poniedziałek, 4 lutego 2013

TaoRis, Prolog "Live or Die?"


Oznaczenie na całe opowiadanie!:

Tytuł: Live or Die?
Paring: TaoRis
Gatunek: supernatural, AU, angst, fluff, smut(?)
Ostrzeżenia: To co zawsze, czyli wulgaryzmy, a reszta to "patrz na gatunek".
A/N: Okej, miałam takie schizy, że musiałam to napisać. <3 Wystarczyły dwa słowa piosenki i już mam fabułę ^^". Nie wiem, ile będzie części, ale może wyjść około dziesięć. Może mniej, może więcej...JESTEM MISTRZEM TYTUŁÓW, WIEM :D No... i to jest tak jakby prolog, taki wstęp.~ Na początku Kris ma naturalne włosy z pewnych przyczyn.

Z dedykacją dla Unni - Krisus <3. Przepraszam za tamto TaoRis :c

***

Młody chłopak przechodził przez kolejne, puste, ciemne korytarze szpitala. W dłoniach trzymał grubą, otwartą książkę i co jakiś czas spoglądał na tekst, który delikatnie świecił się w ciemnościach.

Wu Yi Fan

Urodzony 6 listopada 1990r.

Rak płuc; aktualnie leczony.

Termin na 13 czerwca 2008r.

Tao westchnął cicho, zamykając księgę. Ostatnio miał tak mało roboty, że przybył aż miesiąc przed czasem. Irytowało go to, że większość zleceń przyjął Taemin, a on sam musiał się nudzić na tym dziwnym świecie.

Przystanął przed drzwiami z numerem 176 i sięgnął do klamki. Zamarł, gdy ta poruszyła się, a drzwi zostały otwarte. Z pomieszczenia wyszła przy kości kobieta, ubrana w tradycyjny strój pielęgniarki. Tao zacisnął oczy i znów poczuł to nieprzyjemne uczucie, kiedy kobieta przeniknęła przez niego. Pomachał dłonią przed twarzą i odetchnął, patrząc jak odchodzi. Tego najbardziej nienawidził – jak ludzie przechodzili przez jego ciało, a on miał wrażenie, że jego wnętrzności (których z resztą nie miał) wykręcały się w każdą stronę.

Ostrożnie zamknął za sobą drzwi, uważając, żeby nie przytrzasnąć nimi długiej, czarnej koszuli, lekko już zniszczonej przez czas. Do ciemnych, krótkich spodenek miał przyczepiony łańcuszek z przywieszkami w kształcie kościotrupów, czaszek i serc „przerwanych” na pół. Blada skóra chłopaka idealnie kontrastowała się z ubiorem.

Przesunął palcami po tytule książki, która w jednej chwili rozpłynęła się w powietrzu. Uśmiechnął się na widok Yifan’a leżącego w łóżku – i jak mu się zdawało – smacznie śpiącego. Podszedł do łóżka, przyglądając się aparaturze stojącej przy nim. Jedna z nich wydawała takie upierdliwe tykanie, że powoli rozsadzało mu głowę. Ponownie zwrócił swój wzrok na chłopaka i dotknął zimną ręką jego gorącego czoła.

- Mhm? – Brunet poruszył się niespokojnie, a jego powieki delikatnie drgnęły, aby zaraz całkiem się uchylić. – C-co ty… - wymamrotał, mrugając oczami, które po chwili przetarł dłońmi, jakby dla upewnienia. Tao jedynie roześmiał się głośno, ale śmiech nie obił się o ściany, a jedynie rozbrzmiał w głowie Fan’a, zupełnie, jakby był wytworem jego wyobraźni.

- Fajnie wyglądasz jak śpisz. Jestem Zitao, ale wolę, jak mówią do mnie Tao. – Usiadł na łóżku chłopaka, do którego wyciągnął rękę. Brunet zignorował ten gest.

- Kris, ale nie wiem, co tu robisz, o… - Rzucił jeszcze raz okiem na zegarek wiszący naprzeciw łóżka, nad drzwiami. - …tej godzinie. Jest po północy. Kto cię w ogóle wpuścił do szpitala?

- Moja słodka tajemnica. – Splótł razem palce, obserwując, jak Kris podnosi się do siadu z delikatnym grymasem bólu i włącza malutką lampkę, która stała na szafce. – Jesteś strasznie ciekawski.

- A ty irytujący. Ciekawy kontrast – prychnął, przyglądając się bardziej Zitao, którego oczy były lekko podkreślone kredką. – Ciotą jesteś? Malujesz się…

- Tak mam. – Wzruszył ramionami nie urażony jego słowami. – Zostało mi to po „wypadku”.

- Jaki wypadek sprawia, że oczy ma się pomalowane czarną kredką? – Rzucił ze sarkazmem w głosie, przeczesując dłonią zmierzwione kosmyki swoich włosów.

- Nie wypadek. Byłem pomalowany przed tym zdarzeniem.

- To czemu tego nie zmyjesz?

- Chciałbym. – Uśmiechnął się gorzko, przeszywając swoim spojrzeniem niemal na wylot Krisa, którego przebiegł dziwny dreszcz po plecach.

- To znaczy…?

- Nie musisz tego wiedzieć. Powiem ci za miesiąc.

- Czemu za miesiąc? – Uniósł pytająco brew zainteresowany słowami Zitao.

- Bo mam zamiar tyle z tobą zostać czy tego chcesz, czy nie.

- Cudownie, miesiąc z irytującym chłopakiem, który ma pomalowane oczy i jeszcze nie powie czemu, i wymyśla dziwne rzeczy. – Teatralnie wywrócił oczami. – Dobrze, wytrzymam z tobą ten miesiąc, a będzie nagroda za ten zmarnowany czas?

- Nawet nie wyobrażasz sobie jaka. – Szept Tao rozbrzmiał w jego głowie, przez co na chwilę zamknął oczy, a gdy je otworzył ciemnowłosego już nie było. Rozejrzał się jeszcze po pomieszczeniu, ale nie odnalazł go. Westchnął cicho i wrócił do spania, mając nadzieje, że jedynie wyobraźnia zaczęła mu szwankować przez chemioterapię.

piątek, 1 lutego 2013

TaoRis "Czterdzieści osiem godzin"

Paring: TaoRis (w tle HunHan)
Gatunek: AU, angst (?)
Ostrzeżenia: Gdzieś tam jest jakieś wspomnienie seksu, ale naprawdę to jest niewiele. Wulgaryzmy.
A/N: Nie wiem, co mnie wzięło na coś tak chorego. To jest dziwne... i nie wyszło tak, jak chciałam. Na początku miała to być miniaturka, ale rozpisałam się za bardzo. Wiek jest oczywiście zmieniony. Hm, no i wszystkie powtórzenia są celowe. 

***
- Nazwisko i imię.

- Wu YiFan.

- A teraz powiedz: od czego się zaczęło?

*** 

Czterdzieści osiem godzin

Poznaliśmy się w liceum, był o dwie klasy niżej ode mnie. To był jego pierwszy dzień w tej szkole. Od razu wpadł mi w oko. Ciemne, brązowe włosy ułożone w artystycznym nieładzie, uśmiech, który powalił mnie na kolana i spojrzenie godne najsłodszej pandy w Chinach. Wyglądał na przestraszonego, cały czas nerwowo poprawiał mundurek i szybko przemierzał korytarze podczas przerw. Złapałem go właśnie na jednej z nich. Niemal wstrzymał oddech, a jego policzki pokryły się lekkim rumieńcem. Ciekawe, czy wiedział o tym?

- Jestem Kris. – Wyciągnąłem dłoń w jego kierunku, a on niepewnie zacisnął na niej swoją.

- Mów mi Tao – szepnął, a jego oczy zabłysły radosnym blaskiem. Miałem już co do niego plany i wiedziałem, że łatwo je zrealizuję. Pociągnąłem go na siebie i objąłem przyjacielsko ramieniem, kierując się na ławkę. Był zdezorientowany.

- Dzisiaj jest u mnie impreza, mam nadzieję, że się zjawisz. – Wyszczerzyłem się w typowym dla siebie uśmiechu, dzięki któremu nikt mi nie odmawiał. Zamrugał zaskoczony oczami, siadając niepewnie na ławce.

- A-Ale… Ja? Przecież się nawet nie znamy…

- Jak nie? Wiem, że jesteś Tao, masz najsłodszy uśmiech na świecie i jesteś młodszy, co wiem od kumpla. Tyle mi starczy.

Zamarł z lekko rozchylonymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć.

- To jak? – Wwiercałem się w niego intensywnym spojrzeniem, które niektórzy uważali za hipnotyzujące. Ulegnij.

- Będę. O której?

- O szóstej. Z tego co słyszałem, znasz Xiumina. On ci poda, gdzie.

I odszedłem, zostawiając go samego na ławce. Wsadziłem dłonie w kieszenie spodni, obmyślając, jak to wszystko rozegrać.

*** 

- Impreza? Żaden ze świadków o tym nie wspominał.

- Nie sądzę, żeby było po co. Wtedy zaczął się cały mój plan.

- Na tej imprezie?

- Tak.

*** 

Trzydzieści dziewięć godzin

Przeszedłem przez niewielki tłumek osób, które tańczyły na środku salonu. Zaciągnąłem się ostatni raz, gasząc papierosa w najbliższej doniczce. Otworzyłem drzwi, dmuchając mu dymem prosto w twarz. Zakrztusił się, machając dłonią przed nosem; łzy pojawiły się w jego oczach. Parsknąłem cichym śmiechem.

- Myślałem, że nie przyjdziesz. Gratulacje, pando. – Poklepałem go po ramieniu, wciągając po chwili do mieszkania, gdy ten opierał się wejść. Już sama klatka schodowa nie wyglądała zachęcająco, obskurna, gdzie często można było spotkać prostytutki czekające na swoich klientów. Aż dziw, że chłopak odważył się tu przyjść.

- Miałem trochę problemów w domu, ale wymsknąłem się po cichu. – Niezbyt chętnie wziął ode mnie puszkę piwa. Uniosłem brew w geście zaskoczenia.

- Uciekłeś? No proszę, nie podejrzewałbym cię o to. – Popatrzyłem na niego wyczekująco, a on pod wpływem mojego spojrzenia wziął kilka łyków, krzywiąc się. Powstrzymałem parsknięcie śmiechu, dając mu jakiś soczek do popicia. Niby po co do piwa, no ale jak młodemu będzie się lepiej piło, to tym korzystniej dla mnie. Nie muszę przynajmniej siłą tego w niego wlewać. Jak na razie.

W zasadzie, nie wyglądał na takiego, co by już pił, więc za wiele mu nie będzie potrzebne.

Mrugnąłem niezauważalnie do Chena, gdy po dwóch piwach Tao prawie że sam się do mnie kleił. Złapałem go w pasie, łapiąc w dłoń jego podbródek. Oczy młodszego błyszczały jakby z podniecenia. Chwile później to on wpił się w moje wargi, zaciskając dłonie na moich włosach, lekko je ciągnąc. Syknąłem w usta Tao, gryząc je delikatnie, zlizując strużki krwi spływające po jego podbródku. Chłopak pewnie nawet nie zorientował się, kiedy wylądowaliśmy w mojej sypialni. Pospiesznie rozbierałem go, badając każdy zakamarek nowo odkrytej skóry. Wsłuchiwałem się w jego ciche posapywanie i pojękiwanie, które tłumiłem pocałunkami. Szeptałem mu fałszywe wyznania miłości, gdy boleśnie poruszałem się w jego wnętrzu. 
Robiłem wszystko, by nim zawładnąć i żeby po tym wszystkim był na każde moje polecenie. Ktoś musiał wykonać moją brudną robotę i znalazłem idealną osobę do tego. Już robił niemal wszystko co chciałem. Stał się moją zabawką. Wieczna zabawką Krisa.

***

- Podałeś mu narkotyk?

- Przecież nie miałem pewności, że prześpi się ze mną po dwóch piwach. Dostał narkotyk wraz z napojem.

- Skąd je miałeś?

- Byłem jednym z głównych dilerów w tej dzielnicy. Śmieszne, że nie wiecie.

***
Dwadzieścia sześć godzin
 
- Ja naprawdę cię kocham!

- To zrób to, do cholery jasnej! Jeśli mnie kochasz, zrobiłbyś to, bez żadnego zastanowienia! – Mój krzyk był pewnie słyszalny w całym mieszkaniu. Wstałem gwałtownie z łóżka, zakładając na siebie dolną część ubrania. Zapiąłem pasek od spodni, a przeszywające spojrzenie wbiłem w przestraszone ślepia Tao. Chłopak lekko trząsł się, tak jakby miał się zaraz rozpłakać. Dobrze wiedziałem, że bił się sam ze sobą w myślach. I też wiedziałem, co wybierze. Wygrałem. Uległ mi.

- J-Jaa… D-Dobrze… - wydukał z niepewnością w głosie, spuszczając wzrok. Parsknąłem, łapiąc dłonią jego podbródek i unosząc.

- Nie słyszałem. Powtórz! – warknąłem, zaciskając dość boleśnie dłoń. Pisnął, ale nie zwolniłem uścisku, póki nie spojrzał w moje oczy. Jego źrenice rozszerzyły się lekko. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem, gdy wypowiedział słowa, które pragnąłem usłyszeć.

- Zrobię to.

Zabrałem rękę, podając chłopakowi ciuchy, a po chwili kartkę papieru i długopis.

- Mam plan. Notuj. 

***

- Zgodził się bez żadnego zastraszania?

- Jak widać. To był… lekki szantaż. Nie moja sprawa, że się zadurzył we mnie.

- Manipulowałeś.

- Był jak marionetka. Chodził tak, jak chciałem. Robił to, co chciałem. Pociągałem za sznurki w tym marnym przedstawieniu.

***

Siedemnaście godzin

- Kurwa, Tao! Spieprzyłeś sprawę! Mówiłeś, że mnie kochasz. Że zrobisz dla mnie wszystko! I co?! – Odgłos uderzenia rozniósł się po mieszkaniu, tak samo jak cichy szloch z gardła Zitao.

- Prze-przepraszam… - załkał, próbując podnieść się z podłogi, ale ponownie go uderzyłem w przypływie ogromnej złości. Zacisnął zęby, a z wargi spłynęła stróżka krwi.

- Przepraszasz?! Wiesz, co mi teraz po twoim przepraszam?! Miałeś idealny cel! Wystarczyło strzelić i zabiłbyś tego cwela! – syknąłem, uderzając tym razem pięścią w ścianę, tuż za brunetem. Skulił się przestraszony, szlochając jeszcze głośniej. Złość dziwnym cudem znikała, gdy słyszałem łkanie młodszego. Tak jakby uspokajała mnie, moje serce i moją duszę. Wziąłem głębszy wdech i objąłem go.

– Zrobimy to jeszcze raz. Inaczej, dobrze?

Chłopak jedynie przytaknął, wtulając się we mnie, niczym mała panda. Przymknąłem oczy, opierając podbródek na jego głowie. W tej chwili chciałem zostać z nim tak na zawsze, przyćmił moją chęć zemsty, ale tylko na teraz.

***
- Czyli jednak mieliście nieudaną próbę.

- Tao schrzanił wszystko. Luhan szedł powoli, nie spiesząc się nigdzie, banalnie było trafić, ale Tao zwlekał. Kiedy Luhan był już mniej-więcej na zakręcie, kazałem mu strzelić. Strzelił, ale za późno. Blondyn skręcił w następną uliczkę.

- Dlaczego to nie ty strzelałeś? Stchórzyłeś? I dlaczego chciałeś go zabić?

- Nie stchórzyłem. Po prostu lubię, jak ktoś wykonuje za mnie brudną robotę. Poza tym, kto podejrzewałby Zitao o zabójstwo? Chyba ktoś pieprznięty. Przecież to taki grzeczniutki chłopak…

***

Sześć godzin

Noc minęła nam bezsennie. Zaplanowaliśmy zabójstwo znacznie inaczej. Czemu by nie zaciągnąć ofiary do jaskini lwa? Będzie znacznie prościej.

- Tao, daj mi jakąś kartkę. – Stukałem długopisem o blat biurka w wyczekiwaniu na papier, który już po chwili miałem przed sobą. Naskrobałem kilka słów, starając się naśladować pismo Sehuna. Miałem jego zeszyt, więc dokładnie mogłem się przyjrzeć, jak pisze każdą literę, każde słowo… Nic trudnego.

Podałem zapisaną kartkę brunetowi.

- Teraz pójdziesz i wsadzisz ją do skrzynki na listy Luhana, ale tak, żeby nikt cię nie widział, zrozumiałeś?

Chłopak przytaknął lekko, mamrocząc pod nosem krótkie: „Zrozumiałem, Kris”. Uśmiechnąłem się, łapiąc go za podbródek i przyciągając do gwałtownego pocałunku.

- A teraz idź. Spotkamy się w pobliskim barze.

***

- Ponawiam pytanie, dlaczego chciałeś zabić Luhana?

- Z zemsty. Sehun nie dał mi kasy za ostatnią działkę, co wziął. Dostało mi się od szefa.

- Ale dlaczego nie chciałeś pieniędzy?

- Tss… Co mi po pieniądzach, gdy mój cały honor uleciał w tamtym momencie? Straciłem wiele w oczach szefa, więc postanowiłem się odwdzięczyć. Nic tak nie boli, jak utrata ukochanej osoby, nie sądzi pan? Luhan miał po prostu pecha, że się związał z nim.

- Pecha… A co było w liście?

- Przecież ponoć go znaleźliście. „Zaproszenie” na spotkanie w pobliżu lasu, niby od Sehuna. Wszystko poszło niemal zgodnie z planem. Luhan przybył w podskokach, a dalszą część już wiecie… Jedynie nie spodziewałem się, że Sehun przyjdzie do Luhana i przeczyta ten list. Zadzwonił po policję, czyli was. Plan idealny w tym momencie przestał być idealnym. 


***

Godzina zero

- P-Proszę! Nie róbcie tego! – ciche łkanie wydobywało się z ust Luhana, który siedział na trawie, cofając się, aż natrafił na drzewo. Z rany w jego nodze wypływała zastraszająca ilość krwi. Jego przerażone spojrzenie podło najpierw na mnie, a później na Tao, który celował w niego.

- Tao. – ponagliłem chłopaka, zaciskając dłoń na jego przedramieniu. Drgnął, dotykając palcem spustu.

- T-Taoo, n-nie… Proszę. – Głos Luhana był mocno zachrypnięty od szlochu, wziął kilka głębszych oddechów. Ręka bruneta zadrżała.

- Tao!

- Z-Zitao…

- Kocham cię. – szepnąłem do jego ucha, lekko się nachylając. I to przeciążyło sprawę. Huk rozniósł się po lesie, odstraszając pobliskie ptaki, które odleciały. Moje usta wykrzywiły się w uśmiechu, gdy wpatrywałem się w martwe oczy Luhana. Trafił prosto w serce.

- Dziękuję. – Pierwszy raz wypowiedziałem te słowa. Tao drżąc wypuścił pistolet z dłoni, a następnie rozpłakał się, wczepiając we mnie. Słaby jak zawsze.

- J-Jaa… Kris… C-Co… J-ja…

Drgnąłem, słysząc w oddali wycie radiowozowej syreny. Brunet skierował na mnie przerażone spojrzenie. Wyrwał się z moich objęć i nawoływał mnie do ucieczki. Miałem uciekać? Uśmiechnąłem się ironicznie, podnosząc pistolet z ziemi. Tao był już w znacznej odległości ode mnie.

- Nie zamierzam uciekać. Niech mnie złapią, nie jestem tchórzem, ale ty… Pando, nie poradziłbyś sobie w więzieniu, zniszczyliby cię tam. – Ze spokojem wycelowałem w chłopaka, przymykając oczy. – Naprawdę, nie chcę tego robić. Ale również nie chcę, żebyś tam wylądował. Wybieram mniejsze zło.

Nie zarejestrowałem faktu, kiedy strzeliłem w zapłakanego Tao, który krzyczał, że mnie kocha. Nie zorientowałem się, gdy zostałem złapany przez policję. Nie pamiętam, jak trafiłem do aresztu.

Jedyne, co wiedziałem i wiem, że kocham ZiTao. Dla jego własnego dobra posłałem go tam, gdzie będzie miał lepiej i nie będzie musiał się już o nic martwić.

Widzisz, jak to dobrze załatwiłem, Pando?

***

Ciszę przerywało jedynie stukanie długopisu w notes i ciężkie oddechy. Policjant lekko drżącymi dłońmi wyłączył dyktafon i spojrzał na mnie. Może nie było tego widać, ale dziwny ból przeszywał moje serce na nowo z każdym wypowiedzianym wcześniejszym słowem. Absurdalne i niemal nierealne było to, żeby się zakochać. A jednak Panda potrafiła roztopić serce Smoka w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.

- Zabierzcie go.

Bo przecież nie ma szczęśliwych zakończeń, a zwłaszcza dla takich jak my, Zitao.

Obserwuj